„Czym mamy swobodę wyboru tego, kogo kochamy? Czy to my wybieramy? Czy zostajemy wybrani?
Adam, psychoanalityk, twierdzi, że posiadł tajemnicę „napoju miłosnego”. Uważa, że potrafi sprawić, że każda kobieta legnie u jego stóp.
Luiza nie wierzy, że miłość można tak po prostu wywołać. Pragnie pojąć istotę uczucia. Czy jest skutkiem jakiegoś procesu chemicznego? Czy może duchowym cudem?
Postanawiają założyć się, kto ma rację, i wystawić teorię Adama na próbę. Pewny siebie mężczyzna planuje uwieść koleżankę Luizy. Jednak sytuacja szybko wymyka się spod kontroli, a dwuznaczna gra, jaka wywiązuje się między bohaterami, prowadzi do zaskakującego zakończenia…”
Ostatnio moje książkowe życie kręci się w koło Schmitta, którego uwielbiam. Pisałam już o Tajemnicy Pani Ming, przeczytałam "Papugi z placu d’Arezzo", którymi Was męczyć nie będę. Teraz czas na „Napój miłosny”, który jest krótkim, bo 140-stronicowe, opowiadaniem w formie listów, które wywołało u mnie falę ohów i ahów.
Historia dwójki bohaterów, Adama i Luizy, dzieje się po ich niedawnym rozstaniu po pięcioletnim związku. Z listów wiemy, że Luiza wyjechała do Kanady, Adam zaś został w Paryżu. W mailach wracają wspomnieniami do swojego związku, do natury kobiety i mężczyzny, nawiązując do licznych zdrad Adama. Pojawiają się także rozmowy o sferze seksualnej. Aż w końcu z listów wyłania się owy napój miłosny. Adam, dla którego ważna jest fizyczna natura związku, twierdzi, że posiada taką "miksturę” i chce udowodnić Luizie jej działanie, podrywając jej koleżankę Lily. Jednak jego działania doprowadzają do zakochania się w Lily. Jednak historia kończy się w zupełnie inny sposób, niż możemy się spodziewać. W Jaki? Zobaczcie sami.
Moim nieobiektywnym zdaniem, bo Schmitta, zwłaszcza piszącego o miłości, uwielbiam. A "Napój miłosny" jest napisana w stylu bardzo charakterystycznym dla niego: krótkie opowiadanie, wciągająca, lekko zawikłana historia, świetni bohaterowie, niebanalna miłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz